czwartek, 30 lipca 2020

Pracowity dzień - Lupo

-...Święty Horusie, kolejny dzień łażenia za tobą...- powiedziała zrezygnowana Merry, wzdychając przy tym ciężko. Bądźmy szczerzy - praca posłańca nie należała do łatwych, a jeśli doda się do tego pracę najemnika, to jest jeszcze gorzej. Wychodziłem z domu, o wschodzie słońca a przychodziłem późno po jego zajściu. W porównaniu z moją uprzednią pracą jako szaman, ta była nad wyraz ciężka i męcząca. Ciągły przymus rozmowy z kimś, bycia na posyłki. W dużym skrócie żałowałem, że się na to stanowisko zgłosiłem.
Czułem, się jakbym był ciągle w jakiejś klatce, która, mimo że była duża, to dalej nie miałem pełniej swobody, którą kochałem. Ale musiałem podjąć się jakiejś pracy, bo przecież gdybym jej nie miał, to mógłbym się pożegnać z moją pozycją społeczną, a wtedy, brońcie bogowie, nie miałbym u nikogo ani krzty szacunku!
Na samą myśl o tym, warknąłem sobie pod nosem.
Nienawidzę, gdy inni mnie nie szanują. Nienawidzę.
-... ojoj, ktoś tutaj jest wyraźnie zirytowany ...- zakpiła ze mnie znajoma mi egipska dusza. Zgromiłem ją wzrokiem, pełnym frustracji. Ostatnio ta zjawa zbytnio dawała mi się we znaki i szczerze zaczęło mnie to denerwować. Sam nie wiedziałem, czego ode mnie chce, że tak ostatnio się mnie uczepiła, Merry była jedną cholerną zagadką, ciężką do rozgryzienia, ale mówiąc szczerze - raczej nie bardzo chciałem znać powód jej specyficznego ostatnio zachowania.
- Może sobie dzisiaj odpuść i weź, za mną nie idź. - skomentowałem poważnie, pakując ostatnie przedmioty do swojej podręcznej torby.
-...a to niby dlaczego?.. - spytała zaintrygowana.
-Bo nie chcę ci nic zrobić, a nieziemsko mnie wnerwiasz ostatnio - odparłem szczerze, bez żadnych skrupułów. Kocica spojrzała na mnie jak na prawdziwego głupca.
-...ach tak?.. - syknęła złośliwie -...dobrze idź sobie sam, tylko potem nie przychodź do mnie z płaczem... - skwitowała odwracając głowę urażona. Po tej czynności rozpłynęła się w powietrzu, które od razu stało się jakby lżejsze.
Gdy pozbyłem się już jej towarzystwa to, odetchnąłem z wielką ulgą, a na mój pyszczek wkradł się malutki uśmieszek. Wyjście w końcu gdzieś zupełnie, zupełnie sam zawsze mnie radowało. Bo Mercia, czegokolwiek bym złego nie mógł o niej powiedzieć, to troszczyła się o moje bezpieczeństwo na swój własny koci sposób, przez co często zachowywała się aż nazbyt matczynie. Gdy ktoś się zbliżał, informowała gdy coś się stało pomagała. Sprawiało to, że moje życie było jeszcze bardziej nudne i owszem, czasami na prawdę jej umiejętności były wielkim wsparciem, ale mimo wszystko lubiłem czuć tę "adrenalinkę" niepewności.
Z lekko większym entuzjazmem niż przedtem, wziąłem najpotrzebniejsze mi rzeczy, które mogły mi się przydać w pracy, a po tym wyruszyłem ku "przygodzie".

Na pierwsze zadanie nie musiałem długo czekać, bo właściwie, gdy dopiero szedłem do miejsca, gdzie, przesiadywało najwięcej person, to już zaczepił mnie jakiś wilk zdaniem: "To by jesteś posłańcem?"
Jak się okazało po krótkiej wymianie zdań, ów osobnik - a dokładniej handlarz, szukał, kogoś, kto odebrałby przesyłkę z jednego miejsca i mu ją doniósł. Jako iż na tym polegała moja praca, to musiałem zgodzić się na takie zadanie. Więc przez właściwie dobre pół dnia, szukałem drogi do tego miejsca, bo mój zleceniodawca nie podał mi precyzyjnej drogi, którą bym mógł obrać, by szybko wykonać moją robotę. Ah, te wilki w dzisiejszych czasach! Za grosz rozumu w sobie!
Po parogodzinnych poszukiwaniach udało mi się jakimś cudem odnaleźć pakunek i wrócić z nim potem bez większych problemów.
Od razu, gdy powróciłem, to złapał mnie zielarz, który potrzebował ziół, a sam miał inne rzeczy do zrobienia, oczywiście więc jak na najemnika przystało, znalazłem zielska, o które prosił, by mógł leczyć innych.
I mimo tego, że wykonałem tylko dwa zadania, to byłem, tak zmęczony jakbym wykonał z 15 misji. Tak więc dla odpoczynku fizycznego oraz zarazem psychicznego, wybrałem się na dłuższe polowanie połączone z relaksującym spacerkiem pośród gąszczy lasu.
Tak więc truchcikiem, ruszyłem w kierunku znanego mi już dobrze boru, by znaleźć coś ciekawego do schrupania. Szukając zwierzyny, wsłuchiwałem się w śpiew ptaszków nad moją głową, oglądałem latające wszędzie małe robaczki. W skrócie - chłonąłem przyrodę całym sobą, napawając się jej urokiem. Bo przecież tak jak mówiłem, rzadko co bywałem sam, przez co nie często mogłem skupić się na cudnej naturze wokół siebie.
Lekko zamyślony i skupiony na przyrodzie, spacerowałem sam nie wiem jak długo. Nim się obejrzałem, byłem już przy końcówce lasu, ale nawet to mi nie przeszkod-
Nagle z moich myśli wyrwał mnie ból, spowodowany wpadnięciem na jakąś przeszkodę. Odruchowo warknąłem, przewracając się na ziemię. Skupiłem się na rzeczy, na którą przypadkowo wpadłem, a raczej... na kimś.
Przez moją nie uwagę, nie dostrzegłem wilczycy, która najwyraźniej czegoś szukała pośród drzew, albo może polowała, ale to było nieistotne. Mimo iż wyraźnie, wina leżała po mojej stronie, to nie miałem zamiaru ładnie przeprosić, bo przecież skoro wiedziała, że się zbliżam to mogła się odsunąć, czyż nie?
-Ała cholera... - usłyszałem komentarz, że strony samicy. Zmarszczyłem brwi z grymasem ukazującym moje kły i podniosłem się z siadu, w którym znalazłem się zderzając się z ową postacią.
-Mogłabyś troszkę uważać, co? - zacząłem agresywnie. Dokładnie lustrując wilczycę chłodnym spojrzeniem mych błyszczących, złotych oczu. Kojarzyłem ją z widzenia, ponieważ podobnie jak ja była najemniczką, jednak po za tym nic innego o niej nie wiedziałem.

<Teneko? Strasznie cię przepraszam, że tak długo czekałaś, ale nie miałam ani zbytnio weny, ani czasu. Mam nadzieję, że się nie gniewasz '':((>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz