piątek, 21 lutego 2020

Mistyczna woda - Lupo

On płonął. Płonął. W moim domu płonął. Ten dziwny, nie wiem skąd urwany koto-wilk, płonął w moim domu. Doznałem niemałego szoku, ponieważ naprawdę takiego obrotu spraw się nie spodziewałem. Ale najdziwniejsze było to, że płonął zielonym płomieniem. ZIELONYM. PŁOMIENIEM.
Próbował coś do mnie mówić, ale nie rozumiałem, w tej chwili pierwszy raz od początku naszej przygody, chciałem go posłuchać, ale świat nie może wysłuchać biednego Lupa, który nawet nie mógł pełnić zawodu który chciał, bo nie miał predyspozycji*. Kocur po dłuższej chwili płonięcia stracił przytomność. Rozejrzałem się wokół w poszukiwaniu mojej duchowej opiekunki, ale nie zobaczyłem nigdzie jej półprzezroczystej sierści. Nie umiałem do końca w obliczu tej sytuacji myśleć racjonalnie, po prostu nie umiałem. Jedynym pomysłem, było to, aby wyjść na dwór poszukać pomocy, od kogokolwiek, nawet od czarnego wilka który szukał Ognistego Kota.
Zbiegłem po schodach, od których niektórym kręciło się w głowie, a gdy byłem już na dole, to czym prędzej otworzyłem drzwi, przez które po ich otwarciu wybiegłem. Przelustrowałem wzrokiem las, jednak ani Merry, ani tego czarnego wilka, ani nawet innego wilka nie było. Z irytacją burknąłem jakieś przekleństwa pod nosem, spoglądając w niebo. I znowu jak piorun w czasie niespodziewanej burzy, coś mnie zaskoczyło. Mianowicie nad szczytami oddalonych gór świecił ciemny, mroczny bordowy księżyc najbardziej czerwony jaki widziałem w życiu. Dodatkowo niepokojącego nastroju dodawały odgłosy które były mi nieznane i chyba powinienem się z tego powodu cieszyć.
Serce zabiło mi szybciej, a uczucie stresu wymieszane z niepokojem przybrało na siłę. Dawno tej mieszanki nie odczuwałem, ale teraz, właśnie gdy znowu do mnie powróciła uświadomiłem sobie jak bardzo jej nienawidziłem.
Jedyne, z czym mi się ten widok kojarzył, było święto które niedawno obchodziła cała wataha - Halloween (udawajmy, że to jest ten okres)
- Ale przecież, Halloween już było!? - na wpół zapytałem, na wpół stwierdziłem sam do siebie. A może nie do końca do siebie. Właśnie w tym momencie, moja świadomość uderzyła mnie w łeb, a ja zdałem sobie z jakiego powodu odczuwam tak różnorakie, okropne uczucia.
Ktoś za mną stał.
Doskonale wyczuwałem tę obecność, gdyż moje zmysły były wyczulone w ciemności. Wiatr zawiał, a ja ani śmiałem się ruszyć z miejsca, byle by nie sprowokować stworzenia za mną, bo któż wiedział jakie plany ma ta niewidoczna dla mnie istota!
- Muszę się odwrócić, wtedy będę miał większe szanse, na razie tylko łeb - myślałem pod wpływem buzujących we mnie negatywnych emocji, zacząłem powoli odwracać łeb, powoli, gdyż nie byłem pewny jego reakcji na te moje troszkę bezmyślne ruchy.
Gdy już całkowicie odwróciłem łeb, ujrzałem dwie, małe gałki oczne wpatrujące się we mnie w oddali za drzewami, które skąpane były w blasku niepowtarzalnego koloru księżyca. Ten kontrast ciemności, niekiedy pomieszanej z wręcz fantazyjnym kolorem krwistej czerwieni, tworzyło to obraz niczym z bajki, albo jakiegoś filmu grozy.
Lupo przestań, zbyt się rozpraszasz idioto, przed tobą może stać bestia, przemówiłem sobie do rozumu, zwracając znowu swoje myśli na parę oczu.
- Twister czy to ty?! - zapytałem mając nadzieję, że nie jestem w błędzie, nie usłyszałem na to odpowiedzi, co było dość zaskakujące o ile to był ów kot o którym myślałem. Troszkę więc niepewnie, stawiając ostrożnie łapę za łapą oraz nie spuszczając wzroku z potencjalnego przeciwnika zacząłem podchodzić do tych oczek.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zamiast wielkiego, rozwartego pyska z masą ostrych zębów ujrzałem małego uroczego tygryska, wpatrującego się we mnie.
-Co ty tu robisz kiciu? - zapytałem dość łagodnie jak na mnie, czyżbym nagle dostał jakiejś słabości do kotowatych? Tygrysica jednak zignorowała moje pytanie, dumnie odchodząc gdzieś dalej. Oczywiście ja jako niesamowity idiota poszedłem za nią, mimo że wiedziałem, że jakieś inne zagrożenia mogą panować w lesie, a szczególnie przy takim dziwnym zjawisku jak czerwony księżyc.
Nie wiem co mnie podkusiło, ale dalej stawiałem kroki za tym małym stworzonkiem, mimo wyraźnego oddalania się od miejsca mojego zamieszkania. Coś mi wewnętrznie mówiło, że powinienem za nią pójść, ale mimo tego, że posłuchałem głosu serca to wolałem iść parę kroków dalej, gdyby moja intuicja mnie zmyliła.
Po dłuższym marszu doszliśmy do wodospadu znajdującego się w górach. Szum spadającej oraz płynącej rzeczki dziwnie mnie uspokajał, a dodatkowo blask tak podkreślał urok tego miejsca, że było to aż strasznie zadziwiające. Ah! Za bardzo przywiązuje się do miejsc w tej watasze! Jasna Pogoda! Powinienem się skupić na zadaniu, ale nie! Mój umysł musi mi dawać jakieś wywody, bo byłoby za łatwo!
Uwagę moją, szczególnie przykuła woda która była bardzo czysta, aż tak, że zamiast mienić się na czerwono, mieniła się złotawym kolorem. Była tak czysta, że w jeziorku do którego wpadała, było można dostrzec dno, oraz pływające w nim dziwne rybki o różnych kształtach, ale tylko o jednej barwie - złotej. Cała ta "szczelina" w górach, zdawała się mieć złoty blask, nie wiedziałem jednak, czy skały naprawdę są złote, czy może było to światło padające na wodę, odbijające się od niej wskutek czego tak to wyglądało. Nie powinienem się jednak w to zagłębiać.
Rozejrzałem się, by zobaczyć co robi tygrysek, ale nie było go już w tym miejscu. Zauważyłem tylko naszyjnik z buteleczką na ziemi, podniosłem go, nalewając do niego ostrożnie wody ze zbiornika, nie chciałem do niego wpaść, gdyż nie miałem pojęcia jakie woda w nim ma właściwości.
Całkowicie nie spodziewanie, pogoda stwierdziła, że zrobi mi na przekór i ni stąd, ni zowąd rozszalała się burza z piorunami. Pioruny uderzały w pobliżu wody, jeden po drugim jednak ani jeden z nich nie miał tak wiele pokładów energii, by wytworzyć ogień w tej mistycznej krainie. Jedno z wyładowań elektrycznych trzasnęło zaraz obok mnie, pewnie z powodu mojego małego przyciągania elektryczności. Zamknąłem oczy, starając się opanować nerwy. Nagle jednak burza, wraz z wiatrem szumiącym mi w uszach ustała. Otworzyłem oczy, ale zamiast znajdować się przy wodospadzie, byłem znowu na polanie, dokładnie w tym samym miejscu, gdzie zaczęła się moja mała wyprawa z tygrysią bestią. Mimo niezłego tłoku myśli i pytań bez odpowiedzi w głowie, troszkę kiwając się ruszyłem do miejsca, gdzie został Twister.
Leżał tak jak był zostawiony, nie został zabrany, ani zaatakowany przez jakieś stworzenie, które nagle znikąd by się pojawiło, jedyną złą z dobrego było to, że dalej był nieprzytomny, płonąc dalej tym dzikim płomieniem.
Wylałem na niego wodę, co spowodowało nagłe ugaszenie się go. To moja szansa. Zacząłem dotykać łapą kota, starając się w jakiś sposób go wybudzić. Powinienem przynieść, więcej wody? Nie do końca go ugasiłem? Ale to nie sprawi, że zapłonie znowu?
Stwierdziłem, że najlepiej zostawić wszystko tak jak jest, nie mieszać zwykłej wody z magiczną, bo nie wiadomo, jaka będzie reakcja tych cieczy na siebie.
Nie przestawałem delikatnie potrząsać dziwnym wilko-kotem, z nadzieją, że uda mi się go obudzić.

*Lupo chciał być alchemikiem, ale nie miał odpowiednich umiejętności.

<Twister?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz