- Eh.. No dobrze - zgodziłem się po chwili. - Więc... Moi rodzice umarli kiedy byłem jeszcze młody. Moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką była Star. Trafiłem do jakiejś obcej mi watahy. Tam się wychowałem. Poznałem pewną wilczyce, która po pewny czasie zaczęła ze mną chodzić, lecz... - zatrzymałem się tu na chwilę. - Lecz... Została zabita. Na moich oczach. A ja nic nie mogłem zrobić... Później umarła moja siostra oraz przyszywana matka. Byłem zły na świat i w ten sposób uformowały się moje moce. Po pewnym czasie smoki zniszczyły naszą watahę. Zobaczyłem portal, wskoczyłem w niego i jestem tutaj. Poznałem Ciebie i moje życie się odmieniło. Nie pozwolę Cię skrzywdzić. Jeśli kiedykolwiek ktoś Cię obrazi to obedrę go ze skóry... Nie lubię mówić o mojej przeszłości...
- Dlaczego? - zapytała Suzan.
- Jakoś tak... Niebo jest dzisiaj piękne.
- Prawda - powiedziała, przysuwając się bliżej.
Patrzyliśmy chwilę na zachodzące słońce. Byłem bardzo radosny. Czułem coś, o czym dawno zapomniałem. Nagle otoczyły nas dziesiątki motylów.
- Dziwne te motyle - powiedziałem, patrząc na Suzan.
- Tutaj jest to normalne.
Nachyliłem się nad Suzan i... pocałowałem ją. Chwila ta trwała dość krótko, lecz znaczyło to tyle, że można byłoby opowiadać to w tydzień. Popatrzyliśmy na siebie i ruszyliśmy w stronę watahy, tuląc się do siebie. Kwiaty nie więdły wokół mnie. Wszystko było idealnie. Chciałbym, aby trwało to wieczność...
(P.S. Sorry, że tak od razu ten pocałunek, lecz nie dam rady tego dalej ciągnąć)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz