Obudziłam się w dziwnym miejscu, w którym pachniało winoroślą i bzem. Wśród nich unosiła mi się również nieznana mi dotąd woń. Tak bardzo kusząca i miła... Tak bardzo słodka, podążyłam za jej zapachem, szłam przez ciemne korytarze jakiejś jaskini. Woń nasilała się, aż do zwłok. Świeżych zwłok człowieka... Zlękłam się i zawyłam odkrywając kim jestem...
* Dwa dni wcześniej *
Słońce dopiero co wstało, a już wyruszyłam w głąb lasu poszukując składników. Małych białych węży które udają kwiatki, są idealne do równych eliksirów, albo chociażby przydają się do długich wypraw, ponieważ ich mięso zwyczajnie nie gnije. Wszystko co pochodzi z tego lasu nie gnije, no prawie wszystko... No i nie wszystko żyje w tym lesie, zresztą nieważne. Ważne że znalazłam przy okazji parę tych zmiennokształtnych chodzących grzybków. Fajnie się je nosi na grzbiecie i głowie, bo w koszyku za nic nie umieją usiedzieć. Śmiałam się bo zaczęły mnie łaskotać, przy okazji urządzając sobie plac zabaw z moich uszu. Nagle usłyszałam dźwięk łamanej gałęzi, a grzybki schowały się do koszyka, drżąc ze strachu. Wąż spod kamienia też do niego wlazł, ten którego akurat szukałam. Odłożyłam koszyk i rozejrzałam się spokojnie, wokoło panował błogi spokój, który równie dobrze mógł przeszyć moje kości. Taki spokój oznacza kłopoty. Oparłam się tylnymi łapami o jakiś kamień i skoczyłam w idealnym momencie. Siatka z ciężarkami przeleciała pode mną oplatając jakiś przypadkowy kamień. Schylając się uniknęłam kolejnych dwóch strzał. Przede mną ukazała się lufa, szybko wskoczyłam na gałąź drzewa, słyszałam tępy wystrzał. Oni mnie chcą zabić, jak nic. Chwila na wypowiedzenie tego w myślach kosztowała mnie więcej, niżeli myślałam. Poczułam jak strzykawka wbija mi się w lewą nogę. Cholera. Zsunęłam się z gałęzi i opadłam na ziemie, dokładnie na twardy korzeń drzewa. Moje oczy powoli się zamykały... Widziałam jakiś ludzi, widziałam krew, ale nie swoją, chyba. Potem już tylko zamazane obrazy, jakieś cztery światła, a następnie ciemność...
***
Biegłam jak najdalej od tej jaskini, chciałam stamtąd uciec, jak najdalej od siebie i tego kim jestem. Ratujcie! Tak biegnąć powoli zaczęłam się unosić. Ja latam? Nerwowo się rozejrzałam na boki i zobaczyłam skrzydła... Tylko ja kurde nie umiem latać! Jak to sobie uświadomiłam to w tej samej sekundzie zaliczyłam plaskacza z ziemią, świetnie. Otrzepałam się z tego wszystkiego i doczołgałam do jakiegoś strumyka. Piłam powoli, nieprzyjemne uczucie przepływającej wody przez otworki w kłach. Kim ja teraz jestem? Czy powinnam należeć jeszcze do watahy i spać z nimi pod jednym dachem? Czy taki potwór jak ja ma prawo żyć? Nie ma. Idę się zabić. Jak postanowiłam tak miałam zamiar zrobić. Jestem teraz tylko maszyną która ma pić krew innych, zabijać... Nie chce nią być. Przeszłam przez strumyk a moje odbicie się rozmazało i znikło, tak jak powinno być. Przechadzałam się jakby nic w stronę tego klifu, a nóż, niech będzie. Minuty ciszy były znikomym pocieszeniem, gdy usłyszałam jego głos.
- Hej! Jesteś tu nowa? - spytał jakby nic.
- Nie...
- To dlaczego cię nigdy nie widziałem? - w mojej głowie zaczęło buzować... Opierałam się z całych sił, jednak głód był okropny. Mogłam zjeść tego człowieka. Mogłam.
- Bo się zmieniłam. - Słowa ledwo wydobywały się z gardła, w mojej głowie roznosiło się echo słowa, które wciąż brzmiało coraz głośniej. Odwróciłam się w stronę Kurinalu i zobaczyłam cały jego układ krwionośny. czerwone linie ciągnące się przez całe ciało i słyszałam. Słyszałam bicie jego serca, powolne, kuszące... Krew. - Jestem Nuazi.
- Nuazi? - Przyspieszył kroku podszedł trochę za blisko i jego zapach wypełnił moje nozdrza. Krew. Było coraz trudniej nad tym zapanować.
- T... tak - wydusiłam z siebie. W głowie mi buzowało, tylko trochę, by zaspokoić głód. Troszeczkę... krew, krew Krew KREW!
- Wszystko w porządku? - spojrzałam na niego czerwonymi oczyma i oblizałam się po kłach.
- Nie. - odparłam i rzuciłam się na niego, powaliłam go i wbiłam się w jego tętnice, najszybciej wysysa się z niej krew. Mniam, wbiłam mu pazury w ramiona i czułam jak powoli głód ustępuje. Staje się do zniesienia. Czułam też, że jego serce wali jak szalone ze strachu. Piłam, piłam krew od członka watahy. Nie, to nie jest normalne. Głód ustąpił, a w głowie przestało mi szumieć. Uspokoiłam się, wyciągnęłam kły, polizałam miejsce razy by się zagoiło. O dziwo, chwile później tego nie było, ale... Odsunęłam się szybko od basiora, zdąrzył wtedy wstać i popatrzeć się na mnie z grymasem...
- Przepraszam, ja... Ja nic nie jadłam... Nie chciałam cię ugryźć... - wbiłam wzrok w ziemie zdając sobie sprawę co zrobiłam. Było mi strasznie głupio...
<Kurinalu?>
Ps. Tak teraz wygląda Nuazi:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz