Wyszłam z jaskini i poszłam sobie polatać. Cały dzień byłam sama. Widziałam na dole różne wilki i te samotne, i te w grupie. Zaciekawił mnie ich widok. Wydawały się szczęśliwe, przynajmniej niektóre z nich tak wyglądały. Zapatrzyłam się. Może to brzmieć trochę strasznie, że tak na wszystkich się gapiłam, no ale trudno. Nastał wieczór. Bolały mnie skrzydła od tego ciągłego latania. Nagle z ciemności rzucił się na mnie wychudzony koń ze skrzydłami nietoperza. Spadłam na dół i zaczęłam przed nim uciekać jak tylko się dało, bolało też mnie skrzydło... Odepchnęłam kreaturę powietrzem i wpadłam na kogoś, ale ze mnie niezdara. Świeciły mu, albo jej oczy w tej ciemności i koń przybiegł do mnie.
- Pomocy... - powiedziałam cicho.
Ten ktoś stanął w mojej obronie.
<Ktoś?>
Testrale są spoko. ;)
OdpowiedzUsuń