Przechadzałem się jak zwykle, wszędzie gdzie tylko mogłem. Musze swój nos wetknąć w najmniejszą szparę. Była piękna pogoda, w sam raz na takie spacery. Zobaczyłem wielką łąkę. Wstąpił chyba we mnie jakiś szczeniak, bo położyłem się na plecach i tarzałem w trawie. Jakiś dłuższy kawałek stąd był las. Postanowiłem iż i tam zawita mój nos. Po dłuższej chwili zza drzewa pojawiła się wilczyca mówiąc:
- Hejka! - mało co nie dostałem zawału. Moje futro się zjeżyło i machałem nerwowo ogonem.
-H-hej... - wyjąkałem.
- Coś się stało? - zapytała wesoło machając ogonem wilczyca.
- N-nie nic.. - zaśmiałem się lekko - wystraszyłaś mnie.
-Hehe, nie chciałam. Wiesz lubię zaskakiwać. Hmm... - zatrzymała się w swojej wypowiedzi.
- Coś się stało? - spytałem lekko zdezorientowany.
- Jakoś nie widziałam ciebie wcześniej. - jęknęła bez entuzjazmu.
- Jesteś tu nowy?
- Tak - odpowiedziałem jakby niepewnie.
*Niezręczna cisza*
-A ty jak długo w niej jesteś? I jak długo istnieje ta wataha?- spytałem przerywając cisze. Byłem zdziwiony, myślałem, iż ta wataha jest świeżo upieczoną watahą. Wilczyca opuściła uszy i skierowała wzrok w inną stronę. Obwiniałem się, że zepsułem jej humor. Nagle wilczyca zaczęła mówić cichym głosem:
-Wiesz...ta wataha istnieje bardzo długo. Tylko coś przeszkodziło w jej dalszym trwaniu... - powiedziała to tak cicho i smętnie, że prawie nie usłyszałem. Wtem wilczyca wzięła głęboki wdech i kontynuowała dalej...
<Emili?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz