Przeszukiwałam moje notatki pewnego dnia i natrafiłam na rysunek niebieskiego kwiatka z kryształami w środku. Przypomniałam sobie, że zasadziłam dwa okazy z dziwnej krainy, w której kiedyś byłam.
- Kopalnia Halucynek. - przeczytałam sobie na głos.
~ Pewnie już dawno wyrosły i będę mogła eksperymentować. ~ pomyślałam i wyszłam z książką na dwór w poszukiwaniu kwiatków.
Miałam na sobie moją ulubioną fioletową szatę. W końcu znalazłam je i zerwałam. Nie zwiędły o dziwo wcześniej. Położyłam je na książce i wróciłam do jaskini. Usiadłam za biurkiem i zapaliłam tym razem łapą świeczkę. Odłożyłam wszelkie niepotrzebne rzeczy na bok, aby się przypadkiem nie podpaliły albo coś. Wyciągnęłam marmurowy moździerz, który kiedyś chyba gdzieś kupiłam, albo od kogoś dostałam. Postawiłam go na bok.
Zerwałam jeden podłużny płatek z rośliny, chociaż płatek wyglądał, jakby cały czas dryfował po wodzie. Wyglądało na takie typowe magiczne coś, czego za bardzo nie da się opisać, tylko trzeba zobaczyć. W każdym razie chciałam sprawdzić, jak reaguje na różne sytuacje. Kiedy trzymając płatek w pysku i mało nie spalając sobie nosa, przyłożyłam to do ognia, to zwinęło się w delikatny rulon. Z kolei potem włożyłam go do wody, to rozwinął się i w czasie kontaktu z wodą zaczął lekko świecić.
- Ciekawe... - zanotowałam spostrzeżenia w notatniku.
Postanowiłam dać mu jakąś nazwę chociażby przejściową. Sięgnęłam do łaciny i nazwałam to Lucidum Flos, co znaczy świecący / błyszczący kwiat. Było to pierwsze, co przyszło mi do głowy. Miałam całą książkę związaną z łaciną, ale musiałam się jeszcze dużo pouczyć, żeby znać ten język na pamięć. Najbardziej jednak pamiętam zaklęcia, które nie zawsze są w tym języku. Czasami zbitek i mieszanina języków. Poza tym muszę pamiętać jeszcze nazwy ziół i kwiatów, ich wygląd i chociaż trochę ogarniać astronomię, czyli nazwy konstelacji i tak dalej. Za dużo mam na głowie, ale sama wybrałam sobie taki los.
Postanowiłam lekko zwęglić płatek nad ogniem i zmielić w moździerzu razem z konwalią i sobiriusem. Sobirius to po prostu czerwone liście o ostrym zakończeniu z pewnego krzaka. Mają działanie albo neutralne, albo kiedy zebrane jesienią pomagają na katar albo ból gardła, z tego co pamiętam. Rozgniotłam obok jeden mały kryształek z Luciduma i dosypałam. Uniosłam jedną łapę nad mieszankę i otworzyłam na szybko książkę z zaklęciami.
- Lux eminus. - wypowiedziałam na głos i zaczęłam robić powoli kółko tamtą łapą.
Moja łapa zaczęła świecić się delikatnie na niebiesko, ale coś chyba poszło nie tak, bo kiedy opuściłam kończynę, to mieszanka wybuchła. Na moje futro poleciał wyblakło-niebieski proszek, a z miski zaczął lecieć dym. Nic mnie na szczęście nie oparzyło, ale na chwilę huk mnie ogłuszył. Potem piszczało mi w uszach i powrócił słuch. Kaszlnęłam tylko z zapewne zdziwieniem na pysku. Miałam na pewno otwarte szerzej oczy. Mrugnęłam szybko. Usłyszałam głos za sobą.
- Wszystko dobrze? - nie rozpoznawałam za bardzo, kto to był, bo większość wilków znałam przelotnie. Bardziej z wyglądu, albo czasem i z imienia.
- Teraz już tak. - rozwiałam łapami dym, odwróciłam się, otrzepałam pysk i szatę oraz uśmiechnęłam. - Mogę w czymś pomóc? Oriabi jestem tak w ogóle. - zajęłam się układaniem dziwnych kwiatków na półkę i zapisałam szybko piórem w notatniku, co się stało.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz